sobota, 28 stycznia 2012

Przygoda życia


Dzisiejszy wpis będzie nieco inny, niż pozostałe. Bardziej osobisty i bardziej przyjemny porównując do ostatnich tekstów i meczów Arsenalu.



Słyszałem o tym, że można nauczyć się kontrolowania snów. Jest to możliwe i maksymalnie przyjemne. Jednak na samym słyszeniu się skończyło, nie czytałem nic na ten temat, i co za tym idzie nie próbowałem żadnych technik. Lubię spać, bo często miewam kosmiczne historie. Po prostu fajne sny. Ale ten tydzień był pod tym względem wyjątkowy. Mam tak, że moja fascynacja Arsenalem przebiega trochę na kształt sinusoidy. Ostatnio jednak ciągle jestem w punkcie maksimum tej funkcji, a to potwierdziła moja podświadomość.

Jakoś przed tygodniem dostałem akredytację na mecz super gwiazd, w jakimś małopiłkarskim miejscu. Udało mi się tam dotrzeć, od razu pospieszyłem do przeszklonego budynku. Prócz mojej rodziny, zasiadającej na okrągłych kanapach, jak w jakimś banku, było dużo znanych osobistości, oczywiście z piłkarskiego światka. Na starcie pokazałem  Cristiano Ronaldo kilka gestów. Portugalczyk, którego fanem nie jestem, jednak jego geniusz trafia do mnie i szanuję go jako sportowca, nie zrozumiał. Kolejny gest aparatu trafił do niego. Moja siostra szybko cyknęła fotkę. Potem rozpoczęła się gra, chyba trzy na trzy, małe bramki, coś jak w reklamie nike, gdzie pod wodzą Cantony najlepsi rywalizowali na statku. Pamiętam tylko dwie twarze - wspomniany Ronaldo i van Persie!

Po pokazowym kopaniu piłki podbiegłem do Holendra i zaczęliśmy rozmowę. Bardzo lubię, jak w snach mówię po angielsku. Nic specjalnego, nie jestem geniuszem, raczej prezentuję tam poziom identyczny, jak w rzeczywistości. Ale ze zrozumieniem się nie mieliśmy kłopotu. Następny obraz - Robin jest w moim domu. Pokazuję mu mój pokój, który jest przystrojony iście po kanoniersku (to prawda). Van Persie przeprosił mnie, że nie mógł dać mi swojej koszulki meczowej, bo potrzebuje ją na następne spotkania, ale w zanadrzu miał trykot  #5 Vermaelena. Wielce rozczarowany wyciągnąłem z szafki już taką koszulkę. (chociaż w rzeczywistości z imiennych mam tylko Bergkampa i Reyesa).

Dzisiejszy ranek był piękniejszy. Wróciłem z niewiadomej podróży. Byłem akredytowany na spotkanie Arsenalu, nie wiem gdzie, nie wiem z kim. (prawdopodobnie mecz FA Cup, czyżby moja podświadomość aż tak bardzo przejmuje się jutrzejszym starciem z AV i słowami Wengera, że chcemy wygrać ten puchar?) Moim zadaniem było przeprowadzenie relacji przez Ipada na bloga i do redakcji. Jednak fascynacja oglądaniem Kanonierów na żywo (nigdy nie miałem niestety okazji) wzięła górę. Ciekawostką był Robert Pires, którego spotkała podobna historia, jak obecnie Henry'ego. Raczej końcówka .Wenger zaproponował mu krótki kontrakt. Po spotkaniu dwie żywe Legendy podeszły do kibiców podziękować za doping. Wyleciałem wtedy z okrzykami (znów po angielsku) i chciałem zdobyć podpisy obu piłkarzy. Miałem do tego specjalne przygotowane zdjęcie, gdzie Pires trzymał w rękach Puchar Anglii. Podałem mu je i poprosiłem o podpis. Francuz zobaczywszy zdjęcie stwierdził, że to nie on trzyma w rękach trofeum, tylko jacyś inni ludzie, a mnie zmyliły długie czarne włosy. Byłem przekonany, że to on i nie analizowałem zdjęcia. Zbity z tropu wytłumaczyłem, że wiem o tym, a zdjęcie Piresa mam już w domu, podpisane (co jest faktem, jak wysyłałem listy do piłkarzy). Francuz jednak zgodził się podpisać i podał to zdjęcie Thierry'emu.

Sny są fajne. Szczególnie, że druga z historii pewnie nigdy już nie będzie miała miejsca w rzeczywistości. A moja satysfakcja pozostanie :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz