czwartek, 16 lutego 2012

Fantastyczny Czwartek: Podróż życia

Wielka nowina rozprzestrzeniała się po kompleksach klubowych z szybkością Walcotta. Jedziemy do Mediolanu! Niepohamowane okrzyki radości wypełniały kolejne pomieszczenia. Koniec z rutyną, z Londynem i angielską pogodą. Posmakujemy czegoś nowego. Tylko jedna osoba chodziła zatroskana. Był to Djourou, któremu głowę zaprzątała jedna myśl... - "gdzie jest ten cholerny Mediolan?"


Temat podróży totalnie zdominował treści rozmów podczas treningów, wspólnych posiłków. Kolejną jakże ważną wieścią były ograniczone miejsca i niestety nie decydował wyścig szczurów o ich nabyciu. Rozdawać karty miał Wenger. Sam papcio nie lubił takich chwili, nie chciał czuć się ważny, jednak w końcu to on dowodził tą gwardią honorową. Ale tym razem miało być inaczej, malutki quiz.

- Dobrze, panowie. Zaczynamy zabawę. Tylko dwie wejściówki zostaną włączone w poczet nagrody, na resztę musicie zapracować tam - Wenger wskazał palcem zmrożoną płytę boiska treningowego i diabelsko się przy tym uśmiechnął. - Pytanie pierwsze: Kto strzeli dla nas bramkę na San Siro?

Wielkie podniecenie opadło do zera. Totalna cisza, tylko niespokojny oddech kilku juniorów niósł się po sali. Słowa San Siro były dla nich porażające, natomiast Chamakh odpłynął, gdy usłyszał 'strzelić bramkę'. Nikt nie odpowiadał, frustracja szkoleniowca rosła. Widać było, że wyrwać się chciał Squillaci, wiedział, że to jest jego jedyna przepustka na wyjazd do stolicy mody, ale żeby strzelić bramkę, to trzeba wybiec na murawę, a to było trudniejsze w jego przypadku.

"No nic, muszę zadać coś łatwiejszego" pomyślał Francuz - Pytanie pierwsze, raz jeszcze:  Kto przestrzelił karnego w finale PNA w tym roku? 

Dało się słyszeć kilka śmiechów. Chamakh po raz kolejny dał ponieść się fantazjom i wspomnieniom. "Podejść do karnego, ach, kiedy to było...". Alex Oxlade-Chamberlain zebrał się w sobie i krzyknął - Gervinho! Wiedział, że naraził się koledze, ale musi iść z nim na wojnę, jak chce grać. - Brawo AOC! Jedziesz do Włoch! "Aaa... no tak, Włochy" - przytaknął sobie Djourou "tylko gdzie one leżą?"

- Dobrze, mamy już pierwszego szczęśliwca. Teraz czas na zagadkę numer dwa: Kto najbardziej kocha swojego menadżera? - Znów na sali zapanowała maksymalna cisza. Wszyscy jednak wiedzieli kim zostanie drugi zwycięzca. Djourou wstał i podszedł do Wengera soczyście go ściskając. - Dziękuję, monsieur, to zaszczyt podróżować z wami do Włoch - Szwajcar dobrze zapamiętał nazwę kraju.

Zabawa dobiegła końca. Jedni skakali z radości, inni przeklinali nowe wengerowskie metody selekcji. Nie wszystko przecież stracone. Śnieg za oknem padał coraz mocniej, a wturował mu porywisty wiatr.

- No to dobrze, to wszystko moi drodzy. Za chwilę widzimy się tam! - Boss znów wskazał za okno - aha! I pamiętajcie, że prócz wszystkich włoskich atrakcji, gramy także mecz z tamtejszym AC. Ale to tak na marginesie...

***
Na lotnisko przyjechała cała kadra, by pożegnać swoich odlatujących w podróż życia kolegów. Na odchodnym Szczęsny podszedł do wielce załamanego Chamakha, który tak bardzo chciał pokazać swoją przydatność, ale niestety nie umiał. - Słuchaj stary, nie łam się. Mam dobre wieści. Chcesz grać? - Marokańczykowi zaświeciło w oczach i bardzo się ucieszył - no, to dobrze. Masz tutaj numer. Przeczytałem dzisiaj na onecie, że trener Pasieka sprowadzi jeszcze jednego napastnika, przydasz się im. - wysoki strzelec uradował się, podziękował koledze i zapewnił, że na pewno się odezwie, chociaż za cholerę nie wiedział, kim jest Pasieka i czy on sam jest dalej napastnikiem.

Również zaczepiony został Squillaci. Djourou chciał podbudować smutnego kolegę podczas, gdy Szwajcara roznosiło ze szczęścia - Słuchaj. Jest taki piłkarz, ja go pamiętam. Nazywa się Flamini. Kiedyś biegał tutaj po Londynie. Zadzwoń do niego, on teraz siedzi sobie tam w tych Włochach, może jakoś załatwi ci miejsce na stadionie. Podobno mają tam wygodniejsze siedzenia niż tu u nas - na ławce zmienników i na samym San Siro. Warto spróbować. 

***
Szampańska zabawa nastała dopiero na pokładzie wyczarterowanego samolotu. Wiele zdjęć, kupa śmiechu i żartów. Piłkarze Arsenalu byli w siódmym niebie, ale nikt nie myślał o wieczornym spotkaniu. Chociaż niektórzy przejęli się nim na poważnie podczas quizu, udzielali nawet odważnych wywiadów dla krwiopijczych pisemek. 

Będąc już w samym sercu Mediolanu piłkarzom pomieszało się w rozumkach. Wenger chciał zabrać swoich żołnierzy do klubowego muzeum, powiedzieć trochę o historii przeciwnika i największych gwiazdach. A potem mecz, wielki mecz. Jednak rozkapryszonym Kanonierom nie to było w głowie, nawet nie zwiedzanie miasta - tylko shopping, shopping, shopping.  Oczywiście, bardziej poważni piłkarze wybrali się na starówkę, zwiedzili ciekawe miejsca, a potem przygotowywali się do spotkania w bardzo przyjemnych mediolańskich knajpkach. Oni tu przyjechali wygrać!

Tylko największy pupilek naszego menadżera z żądnym wiedzy Arshavinem skrupulatnie wędrowali za Wengerem i spełniali jego ustalony plan wycieczki, wraz z najmniejszymi szczegółami. Teraz, niewielka grupka zwiedzała pucharowe gabloty AC Milan, zatrzymali się przy kopiach siedmiu lśniących, potężnych pucharów za zwycięstwo Ligi Mistrzów. Wenger tylko westchnął, chciał w spokoju pokontemplować w tej futbolowej świątyni. Ale nie dano mu.
- Trenerze, a co to? - zapytał jak zwykle ciekawski Djourou
- Tak wygląda puchar za Ligę Mistrzów, Johan.
- Aha, a my też taki możemy mieć? - nieświadomy Szwajcar pytał dalej z dziecięcą zapalczywością.
"Jestem jego trenerem i wychowawcą - nie tylko na boisku, cierpliwości, Arsene" - Oczywiście, że tak. Wymaga to jednak wielkiej pracy. Ale nie wiem Johan, czy Ciebie spotka ten zaszczyt...

***
Nie wszyscy przybyli na stadion w wyznaczonej godzinie. Spóźnił się AOC, który zjawił się po ogłoszeniu podstawowego składu i przez to musiał zasiąść na ławce słabych piłkarzy. Arsenal wyszedł na boisko bardzo podniecony, ale równie zdekoncentrowany. 

Po meczu nastrój dla niektórych był równie wesoły, jak i przed fatalną prezencją na San Siro. Tylko nieliczni byli rzeczywiście podłamani i rozgoryczeni. Dopiero teraz koledzy zauważyli, że torba Henry'ego jest o wiele większa niż pozostałych. 
- Nie chcę grać z wami. Jesteście za słabi, odchodzę. - rzucił w hali odpraw francuski goleador i ruszył do innej bramki, nad którą wisiała tabliczka z kierunkiem Nowy Jork

Najradośniejszy był Song, który ze stolicy mody przybył z nowymi gadżetami i chętnie pozował do fotek.



1 komentarz:

  1. Jak zwykle w fantastyczny czwartek, było z czego się pośmiać. Dobra robota. Zresztą, rekonstrukcja zdarzeń jakaś nadzwyczaj realna ;)

    OdpowiedzUsuń