wtorek, 7 lutego 2012

Same old ARSENAL ! Robin w ciąży


Królestwo za odgadnięcie tajemnicy Kanonierów! Piłkarze Wengera w ostatnich dniach spowici są niesamowitą mgłą niewiadomej. Gdzie lub w czym tkwi ten fenomen?
 Tym razem nie będzie analizy spotkania takiej, do jakiej Was przyzwyczaiłem. Powód jest prostu - nie oglądałem meczu (jak to możliwe!?). Nie mogłem, widziałem tylko bramki (za to kilkukrotnie) więc nie będę bawił się we wszystko wiedzących i nie będę wysuwał wniosków na podstawie kilkuminutowego skrótu. Tak czy owak - wszystko niesamowicie cieszy i raduje. Dostaję smsa od siostry - 6:1 dla Londyńczyków. Za chwilę, Henry, siedem. Jakaś masakra! Radość, wielka nieskrępowana. Potem - same old Arsenal! To my! Wracamy, bójcie się!

Ale teraz pytam dlaczego? jak to? Przecież kilka dni wcześniej pojechaliśmy do Boltonu, który jest w podobnej sytuacji co rozniesione w pył "The Rovers". I tam nie było tak kolorowo. Chociaż ogromu sytuacji, nasi piłkarze mieli wielki problem z dokładnym trafieniem w futbolówkę. Czyżby to ten tajemniczy bal przebierańców pomógł :)?

Moje wnioski są efektem obejrzenia skrótu, a nie zaś w przekroju całego spotkania. Robin zagrał jak środkowy napastnik, czyli tak, jak dawno mu się nie zdarzyło. Był w tym polu karnym, wychodził do piłki, dał się zauważyć kolegom, a nie starał się nadrabiać kiepskiego rozgrywania piłki z tyłu. Podejrzewam, że to zasługa Artety, który po prostu gwarantuje nam solidność drugiej linii. Mało efektowne bramki, ale każda była wisienką na torcie totalnej dominacji. Rywale zostali rozklepani i nie  w wyniku gry w osłabieniu. Robin dokładał tylko stopę, ale po to chodzi. On ma trzy gole więcej na koncie, my pewne trzy punkty - dlatego strzały w widełki są totalnie niepotrzebne. Chociaż to zagwarantował nam Pedersen. Szczęsny bez szans, nie ma co się pieklić, wypada docenić wysiłek skrzydłowego Blackburn.

Znakomita gra AOC. To było pewne, że Anglik w końcu trafi do siatki, bo przez te trzy ostatnie spotkanie ładował pasek :). Nadspodziewanie dobrze wypadł też Walcott, którzy aż trzykrotnie podawał jako ostatni. Patrząc na jego "setkę" z Kłusakami, to trzeba dojść do wniosku, że ten chłopak myśli - nie za często, ale jednak. Skoro nie potrafi sam trafić, to niech poda.

Chciałbym jeszcze o jednym fakcie. Bramka Henry'ego. Piękna, znów licznik wprawiony w ruch na ligowych boiskach. Jestem świadom, że kiedyś to Francuz pośpieszyłby z piłką zostawiając w tyle obrońców i bramka padałby w nieco inny sposób - ale 'kiedyś' zostawmy, mamy 'teraz' i bramkę. Piękne zachownie Robina, który tak niesamowicie dojrzał na przestrzeni ostatnich sezonów. O tym wkrótce pojawi się nieco więcej. Mam przed oczami bramkę van Persiego z Aston Villą z 2006 roku, kiedy objechał dwóch defensorów, wyminął bramkarza i zamiast podać, sam jeszcze zakręcił i uderzył, a wszyscy w polu karnym rozkładali ręce błagając o podanie. Teraz Holender sam podaje w sytuacjach, gdy sam z łatwości mógłby trafić do siatki. Cudowny obrazek. Drugim Bergkampem nigdy nie będzie, ale miło popatrzeć na pomagający sobie kolejny duet francusko-holenderski.

Tak - to jest jakość!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz