Dokładna data urodzin "Kanonierów" przypadałaby na niedzielę, 11 grudnia. Wtedy to, 125 lat temu jeszcze "Dial Square" wybiegło po raz pierwszy na murawę Isle of Dogs (dla dobra tekstu pozwolę sobie nie tłumaczyć tej nazwy). Nasi kopacze zafundowali pogrom drużynie Eastern Wanderers 6:0. Jednak czy to prawda? Autorzy bloga poświęconemu historii naszego klubu podają, że mogło być inaczej (artykuł w całości w języku angielskim znajduje się pod tym adresem). Warto poświęcić temu kilka zdań.
------------------
Autor tekstu, Tony Attwood, zwraca uwagę na kilka podstawowych problemów, jakie mieliby napotkać tamtejsi zawodnicy. Pod największą wątpliwość podaje teren, na którym rzekomo odbyło się spotkanie obu drużyn. Woolwich - miejsce robotników, którzy wedle tradycji założyli Dial Square, a Isle of Dogs - miejsce rozegrania spotkania dzieli Tamiza. (poniżej mapka - E14 The Isle of Dogs, SE18 - Woolwich)
Odległość jednego punktu od drugiego to około 12 mil. Odległość tę przemierzyć trzeba było najprawdopodobniej na pieszo. Wszystkie opracowania podają, że robotnicy przemierzyli Tamizę na słynnym parowcu. Autor tekstu zaprzecza. "The famous ferry" pojawił się dopiero kilkanaście lat później. Również nie mogli wynająć łajby. Wątpliwym jest by zwykli robotnicy, nie mający pojęcia o żeglarstwie, o niskich dochodach pozwoliliby sobie na taki luksus. Co ciekawe, jedyna osoba, która w relacji ustnej informuje o wydarzeniu, niejaki Watkins, nigdy oraz nigdzie więcej nie zostaje wymieniony powtórnie!
Ten sam problem dotyczy przeciwnika późniejszego Arsenalu. Drużyna Eastern Wanderers wydaj się stworzona na potrzebę chwili. Brak jest źródeł, które potwierdzałyby istnienie takiej ekipy, jej lokalizacji, boiska, czy bazy, zaplecza. Wydaje się, że jakby taka drużyna naprawdę egzystowała, to "piłkarze" wybraliby lepszy teren do gry, niż kawał błotnistego ziemska nieopodal rzeki wśród doków.
O samym meczu wiemy niewiele. Podobno ze względu na specyficzne położenie "boiska", piłka wychodząc poza plac gry wpadała do wody. Sam wynik też jest zadziwiający, bowiem zbiorcza banda, nigdy razem nie trenująca uzyskała imponujący rezultat 6:0.
Na samym końcu autor bloga wziął pod uwagę porę. W tamtych czasach, a była to sobota, robotnik kończył pracę o godzinie 13. Biorąc pod uwagę czas potrzebny na wyjście z pracy, posilenie się, zebranie oraz przebycie 12 mil (ok 20 kilometrów) piłkarze mieli bardzo mało czasu na rozegranie meczu, bowiem około godziny 16 zapadał grudniowy zmrok.
-------------------------------
Świętowanie 125. rocznicy powstania klubu zbiegło się z meczem rozgrywanym na naszym pięknym obiekcie. Everton, który przyjechał, nie miał prawa popsuć nam tego święta, choć starał się. Nie będę rozwodził się nad samym spotkaniem, powiem tylko, że van Persie trafił przepięknie i zafundował wszystkim dookoła kolejny powód do radości.
W związku z niecodziennym wydarzeniem zarząd klubu uhonorował szczególne dla nas postacie, zasłużone, już niemal historyczne. Trzy piękne posągi stoją teraz na placu przed Emirates Stadium. Postać numer jeden, czyli elegancki, starszy pan to Herbert Chapman. Menadżer, który wprowadził "Kanonierów" do ścisłej czołówki ligi angielskiej. Wygrał ligę oraz Puchar Anglii. Zrewolucjonizował taktykę (3-3-4) dostosowując ją do nowych reguł piłki nożnej (zasada spalonego). Spędził na Highbury 9 lat. Więcej nie zdołał, zmarł w wieku 55 lat, w 1934 roku. (pracował w Arsenalu od 1925).
Większą ekspresję widać na twarzy drugiej statui. Podejrzewam, że w rzeczywistości ta była legenda jest twardsza niż pomnik go przedstawiający. Postać Tony'ego Adamsa dla Arsenalu to przepiękny rozdział na kartach historii. Zawodnik od najmniejszego dzieciaka, przez całe piłkarskie życie był związany z Arsenalem. "The tough guy". Etatowy kapitan oraz reprezentant Anglii. Lojalność, której nie można zapomnieć, a teraz niemalże nie do odczucia wśród piłkarzy młodszej daty. Ponad 650 występów z armatką na piersi (więcej ma tylko David O'Leary). Walczak nie tylko na boisku, ale także w życiu. Wygrał z hazadrem, wygrał z alkoholem (przyznam się, że jego biografia, która wyszła na angielskim rynku czytelniczym już do mnie leci). Problem z nim jest tylko taki, że tak, jak nie przybył na finał Ligi Mistrzów z udziałem AFC, tak samo nie mógł być na odsłonięciu jego pomnika. Obecnie zajmuje się trenerką w egzotycznym Azerbejdżanie.
Posąg numer trzy to dopełnienie obrazu Armaty. Chapman doskonale dowodził oddziałem strzelców, Adams nigdy nie cofał się przed kulami, a Henry siał spustoszenie. Najwybitniejszy napastnik w historii "Kanonierów" nie tylko tej najnowszej. 174 oficjalnych trafień (254 meczach) czyni go niemal równie śmiercionośnym snajperem co Simo Häyhä ;-). Francuz, który pojawił się na Emirates nie szczędził pięknych słów oraz wzruszeń:
Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że dostąpię takiego zaszczytu, że będę miał taki pomnik przed stadionem drużyny, którą kocham i której kibicuję - powiedział. Podczas przemowy piłkarz wyraził również wdzięczność rodzinie, przyjaciołom oraz kibicom za wsparcie, jakie od nich otrzymuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz