Kolejny, mały etap dobiegł końca. Tym razem raczej na zawsze. Przygoda Thierry'ego Henry'ego na Wyspach została oficjalnie zakończona. Niejako w zamian dostajemy z powrotem dwóch graczy, bez których było nam bardzo znośnie.
"Bo pewne jest, że coś się kończy, ale ważniejsze co się zacznie" napisał Jacek Kaczmarski. Na temat nieoczekiwanego powrotu żywej legendy na Ashburton Grove powiedziano już niemal wszystko. Wypożyczenie Francuza z dzisiejszym dniem właśnie się zakończyło. Teraz Henry wraca do Ameryki cieszyć i zadziwiać tamtejszą publiczność. Z nami mu się na pewno udało - zadziwił, ale nie nacieszył, bo przecież chcielibyśmy więcej!
Legenda Thierry'ego Henry'ego trwała przez siedem spotkań: cztery ligowe potyczki: (Swansea 2:3, Manchester United 1:2, Blackburn 7:1 i Sunderlandem 2:1); dwa mecze w ramach FA Cup (Leeds 1:0 oraz Aston Villa 3:2) i międzynarodową rywalizację Ligi Mistrzów (AC Milan 0:4). Oczywiście, Francuz ruszył swój rdzwiejący licznik bramek. Swój dorobek powiększył o trzy trafienia, jakże kluczowe. Dające trzy punkty w ostatnim ligowym pojedynku, w doliczonym czasie gry,a także awans do kolejnej rundy Pucharu Anglii, kiedy dziesięć minut po zetknięciu z murawą pogrążył Leeds, z którym uwielbiał grać (11 meczów, 11 goli przeciwko Pawiom).
Tym razem wskazówki zatrzymały się na liczbie 377 w przypadku występów i 229 bramkach. Prawdopodobnie Henry wracając do Stanów zakończył na dobre swoją czynnie grającą legendę w Arsenalu. Czas ciągle leci, a Wenger będzie musiał wywołać małą rewolucję kadrową, o ile to jeszcze on będzie sterował letnimi transferami. Niemniej był to wielki moment dla naszego klubu. Coś, czego ze świecą szukać w dzisiejszej piłce - coś, co czyni nasz zespół tym wybitnym, specjalnym, a nie jakieś tam błyskotki dyndające na szyjach wielomilionowych piłkarzyn.
Można powiedzieć, że za Henry'ego do klubu wrócili z afrykańskich podbojów dwaj nieobecni - Gervinho i Chamakh. Nawiązując jeszcze do całej trójki, bo przecież wypadki, których doświadczyliśmy ściśle łączą się z trym trio, zajrzałem do statystyk:
Henry - 7 spotkań (wszystkie z ławki) - 3 gole
Chamakh - 15 spotkań (1(7) liga, 1(0) FA Cup, 2(0) CC, 3(1) LM) - 1 gol w Premiership 17 września, pamiętny mecz z Blackburn 3:4.
Gervinho - 24 mecze (15(2) liga, 0(0) FA Cup, 0(1) CC, 3(1) LM) - 4 gole, wszystkie w lidze.
Porównywanie Gervinho do Titiego może być odrobinę niesprawiedliwe, jednak Iworyjczyk transferowany był jako siła napędowa naszego zespołu. Skupić należy się na Chamakhu, który rozegrał o dwa razy więcej spotkań, a na koncie tylko wstydliwa jedynka. Wrzucić do zestawienia możemy jeszcze AOC, który zaliczył 4 trafienia przy 14 występach. Wszystko widać jak na dłoni, komentarz jest zbędny. Jestem tylko ciekaw czy Arsene Wenger, wielki fan wszelkich liczb, doszedł do tak skomplikowanego zestawienia jak to moje...
"Gęby choć niby zasłuchane,
nie wszystkie patrzą w mówcy stronę,
jedne z nadzieją na odmianę
- inne odmianą zatrwożone..."
gervinho nie czaje waszego bloga przeciez to jest silnik arsenalu w tym sezonie uff na szczescie juz wrocil raczej powinniscie napisac ;/
OdpowiedzUsuń