Płynie w nim niebieska krew. Nie ma szlacheckich korzeni, po prostu kocha Everton. Właśnie dzisiaj mija dziesiąta rocznica zatrudnienia Davida Moyesa na Goodison Park.
Obecny futbol niezbyt często serwuje nam podobne kąski. Liga angielska, prócz poziomu sportowego, również pod względem żywotności trenerów zajmuje wysokie, jak nie pierwsze miejsce. Już od dziesięciu lat przyglądamy się romansowi szkockiego menedżera z upadłą potęgą angielskiej Premier League.
David Moyes w młodości biegał po boisku jako obrońca. Prócz Celticu, w którym zaczynał karierę, zwiedził niższe klasy rozgrywkowe Wysp Brytyjskich. Grał w Cambridge, Bristolu, Shrewsbury, Dunfermline, Hamiltonie i Preston. W sumie na murawę wybiegł aż ponad 550 razy, strzelając 46 bramek. Studiując biografie wybitnych menedżerów, możemy dojść do wniosku, który dawno pozbył się tajemniczej otoczki, że najlepsi szkoleniowcy zwykle nie brylowali na boiskach. Tak jest również w wypadku bohatera tekstu.
Karierę zawodniczą Moyes zakończył w Preston i tam rozpoczął trenerskie podboje. Stery czwartoligowego zespołu objął w 1998 roku, dwa sezony później świętował awans do obecnej League One, a już następnego lata opuścił północną część Anglii. Z przenosinami do Liverpoolu wiążę się pewna historia. Moyes podróżował po kraju, przyglądając się bardziej wartościowym graczom. Będąc nieopodal Londynu, przystał na zaproszenie Billa Kenwrighta, dyrektora Evertonu. Po krótkim posiłku przygotowanym przez żonę producenta filmowego i długiej pogawędce, Moyes wsiadł do auta i jak gdyby nigdy nic wrócił do Preston. Wypad do stolicy był piekielnie długi, trener pokonał łącznie ponad 550 mil, ale przypadł do gustu żonie, której opinia była wielce pomocna.
Początki w tak wielkim klubie były niezwykle trudne. W chwili objęcia sterów Everton miał więcej tytułów mistrza kraju niż… Manchester United, licząc okres do ustanowienia Premier League, czyli do 1992 roku. Stawiający pierwsze kroki 38-latek został rzucony na głęboką wodę. Zawodnicy wkraczający do profesjonalnej piłki zostali zamienieni na takie nazwiska, jak: Ginola, Ferguson, Kevin Campbell, Alan Stubbs czy Paul Gascoigne. Słowa Davida Moyesa na konferencji podczas składania podpisu: – Pochodzę z Glasgow, miasta nieco innego od Liverpoolu. Dołączam do Evertonu – klubu ludu. To piękne, że większość ludzi, których spotykasz na ulicy, to kibice „The Toffees”. Dla mnie to świetna szansa, coś, o czym się marzy. Nie wahałem się ani chwili.
Rudowłosy Szkot po dziesięciu latach pracy na Wyspach zaliczał wzloty i boleśnie upadał. Do tych drugich możemy zaliczyć trzy sezony, które piłkarze w niebieskich koszulkach kończyli w drugiej połowie tabeli. Moyes do Liverpoolu wniósł przede wszystkim solidność, za którą od kilkunastu lat na Goodison tęskniono. Czterokrotnie Everton brał udział w europejskich pucharach, raz nawet w ekskluzywnej Lidze Mistrzów. W 2009 roku „The Toffees” dotarli do finału FA Cup. Trzykrotnie również został uznany za najlepszego menedżera roku ligi angielskiej.
W wywiadzie dla angielskich mediów szkocki trener wyznał, że największym problemem w tej dekadzie jest brak trofeów –Bardzo trudno jest szkolić Manchester czy Arsenal, jednak te klubu co roku grają o trofea, co pomaga w utrzymaniu pracy. Dziesięć lat w Evertonie świadczy, że moja praca jest tutaj doceniona, chociaż nie zwyciężałem w rozgrywkach. W swoją pracę wkładam maksimum wysiłku, chcę, by mój klub rywalizował z najlepszymi.
David Moyes zyskał ogromny szacunek. Jego byli podopieczni wyrażają się o nim z respektem, nie szczędząc miłych słów. David Unsworth: – David Moyes to jeden z największych profesjonalistów, jakich spotkałem w swojej karierze. Bierze udział w każdej sesji treningowej, a przecież tempo i wysiłek są ogromne. Jego zmysł taktyczny oraz zapał do pracy ocierają się o perfekcję. Nie można mówić o nim inaczej, niż używając superlatyw.
Ścieżka, jaką przez te dziesięć lat przeszedł menedżer, nie była usłana różami. Przede wszystkim należy wspomnieć tutaj o finansach. Skarbonki Evertonu nigdy nie były pełne. W początkowych latach pracy Moyes wygłosił słowa: – Nie muszę mieć wielu milionów na kupowanie gwiazd. Chcę po prostu zachować najlepszych tak długo, jak będą angażować się w grę dla klubu. Można powiedzieć, że ta filozofia jest ciągle obecna. Everton nie szafuje pieniędzmi, ale potrafi zachować najwartościowszych graczy. Świetnym przykładem jest postać Mikela Artety. Hiszpan poprosił o transfer i uzyskał pozwolenie, a do Liverpoolu sprowadzono goleadora z Glasgow – Nikolę Jelavicia.
Przegrana w derbach Merseyside nie popsuła smaku dzisiejszego święta. Dekada pracy na Goodison stawia Moyesa na trzecim miejscu podium. Dłużej stażem w całej Premier League mogą pochwalić się tylko sir Alex Ferguson i Arsene Wenger. Marzeniem kibiców byłoby miejsce w ligowej tabeli za legendarną dwójką, ale na sukces takiego pokroju trzeba poczekać jeszcze przynajmniej dekadę.
Mimo obustronnej miłości nazwisko szkockiego menedżera dość często pojawia się na łamach angielskich gazet. Po zwolnieniu posady w londyńskiej Chelsea jednym z ewentualnych następców Roberto Di Matteo jest właśnie bohater naszego tekstu. Jak wiemy, jego postać dość mocno kłóci się z przyjętą przez Romana Abramowicza wizją zatrudniania szkoleniowców. Bardziej prawdopodobną ścieżką jest również Londyn, ale ta północna część i drużyna Tottenhamu. Ta opcja wydaje się możliwa tylko wtedy, gdy Harry Redknapp obejmie funkcję nad reprezentacją narodową. David Moyes mimo szczerego przywiązania do niebieskich barw całkiem serio wypowiada się na temat porzucenia Evertonu: – Chciałbym wyjechać do Europy i tam spróbować swoich sił. W tym sezonie jest to bardzo prawdopodobne, odrzucono bowiem dwa projektu nowego obiektu „The Toffees”, również liverpoolczykom bardziej niż zwykle brakuje kasy.
Gdziekolwiek Szkot nie pojedzie, na pewno wykona kawał dobrej roboty, jak do tego przyzwyczaił przez długi okres występów w Evertonie.
Najlepszy mecz: – Tych meczów było kilka, ale najlepiej smakowało zwycięstwo nad Liverpoolem 3:0 z 2006 roku.
Najgorszy mecz: – Tutaj również mógłbym wymienić kilka spotkań, jednak przegrana z Dinamem Bukareszt 5:0 [2005 rok – przyp. red.] była przerażająca. Tego wieczoru kibice naprawdę dali upust swoim negatywnym emocjom.
Najlepszy transfer: – Nigel Martyn [brakarz z lat 2003-2006, 100 występów dla Evertonu – przyp. red.].
Najtrudniejszy piłkarz w szatni: – Prawdopodobnie we wczesnych latach Duncan Ferguson. Trudno się z nim współpracowało, teraz jest lepiej. Duncan pracuje jako trener juniorów.
Gdyby nie piłka: – Nie wiem, jestem nudnym człowiekiem. Lubię zarządzać, więc może byłbym menedżerem. Uwielbiam golfa, interesuję się także wyścigami koni. Niedawno sprawiłem sobie jednego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz