Są dni, na które w przeciągu całego roku czeka się z wielkim utęsknieniem. Święta na przykład. Przecież to czas piękny, który kojarzy nam się z wielkimi przyjemnościami. Mecze z Wigan, na przykład. Dwa razy do roku, chociaż istnieje możliwość częstszego spotkania. Świetne, zwykle, jednostronne widowiska, w których wygrywamy. Arsene Wenger pewnym krokiem zmierzał na zebranie najwyższych władz klubu, z pewnością one nie należały do wymienionych wyżej przyjemności. Niemniej...
... Francuz dowiedział tam się świetnych informacji. W ogóle, ostatnie dni były przesympatyczne w życiu samego menedżera i jego podopiecznych. Niesamowite wybryki w ostatnim spotkaniu w końcu odwróciły szalę - teraz zapanowała radość, entuzjazm. Szczególnie u Walcotta, który przez kilka dni miał kłopoty trawienne, a tu proszę, w sobotę dwa kubełki z KFC, kto by pomyślał! Nikt jednak nie przebił Rosicky'ego, który na wzór ciągle uciekającego piłkarsko i gospodarczo wschodowi, po spotkaniu dostał... żywego koguta. Kulał tylko jego język, mimo długiego pobytu w Anglii, jeszcze nie do końca przyswoił obcą mowę i stał się powodem do sympatycznych docinek fanów czy kolegów.
Wracając do Wengera. Zebranie przebiegło nad wyraz ciekawie - wizja podsumowania finansowego za pół roku zawsze gdzieś tam miło łaskotała... . Wenger, jako przecież wielki zwolennik liczbowego podejścia do piłki kombinował tak, by co by się nie działo, zawsze wychodziły wyniki dodatnie. Jak to mówią - dobrego księgowego zawsze zwalniają jako ostatniego! "Tak, tak, święte słowa" pocieszał się w duchu Wenger. Wszystkie taktyczne asy z rękawa już zaprezentował w poprzedniej dekadzie, teraz - ma tylko zarabiać.
Koniec końców, wyszło na to, że Wenger tak naprawdę mógłby kupić nawet samego Cristiano Ronaldo, bo tyloma pieniędzmi - zaoszczędzonymi co prawda - dysponował klub. Sam menedżer nigdy nie odwiedzał choćby mieszkania Usmanova czy Kroenke. Ten ostatni rozmawiał tylko przez telefon. "Pewnie obaj śpią na niezłych kopcach dolarów" myślał francuski szkoleniowiec. Tak czy owak, dyrektor Hill-Wood pozwolił wydać niewielką, ale zawsze, sumkę w letnim okienku transferowym.
Arsene miał teraz nie lada orzech do zgryzienia. Czy może zainwestować znów w Walcottów? A może kupić sobie i swojej żonie coś ładnego? Najbardziej kusiły go jednak inne warianty - rozdać pieniądze biednym, albo kupić jakiegoś piłkarza. "O tak! To ostatnie musi być naprawdę fascynujące" - marzył trener Arsenalu.
Ostatnio ktoś zwrócił mu uwagę na temat w ogóle nieskutecznych stałych fragmentów gry. Po długiej kłótni, obrażalskim milczeniu przez kilka dni, nasz papciu zaczął oglądać się za potencjalnymi wzmocnieniami. "Przecież musimy mieć w drużynie kogoś, kto będzie odpowiadał za tę działkę!" Tak jak Bendtner przydał się tylko raz, podczas gdy pobił rekord strzelonej bramki w meczu z Tottenhamem, 1.8 sekundy zajęło to Duńczykowi i przez cały ten czas "owoc Wengera" dojrzewał do tej roli, gdy wykonał swoją pracę - pozwolono mu odejść. Skauci wyruszyli we wszystkie strony świata, by gmerać, gmerać i wygmerać tego jedynego. Jako pierwsza do Londynu przyleciała kandydatura Marka Zieńczuka i filmik, nagrany iPhonem, z bramki strzelonej Lechowi Poznań.
Na razie, koncentrując się na najbliższej przyszłości Arsene zakupił wszystkim całą dyskografię The Beatles i każe słuchać poszczególnych piosenek obsesyjnie. Wszystko po to, by w nadarzającej się okazji podbicia The Kop wypaść jak najlepiej. W końcu w trofeach to oglądamy tylko liverpoolskie plecy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz