środa, 21 marca 2012
W końcu podium!
Po szybko strzelonej bramce dowieźliśmy zwycięstwo do końca. Zapraszam do relacji ze spotkania mojego autorstwa, która pojawiła się na iGolu. Jutro, więcej na temat pięknego zwycięstwa i podium, na którym w końcu stanęliśmy dzielnie!
Obfite emocje środowych spotkań nie ominęły także i Goodison Park. Gospodarze po świetnej passie zostali ostatnio zatrzymani w derbowej porażce z Liverpoolem 0:3. A mieli już siedem meczów bez porażki. Arsenal z pewną pomocą szczęścia w ostatnich tygodniach zanotował aż pięć wygranych.
Piłkarze obu zespołów wyszli na murawę w specjalnych koszulkach z nadrukami wspierającymi Fabrice'a Muambę, byłego piłkarza Arsenalu. Angilk na całe szczęście ma się już lepiej i powoli powraca do zdrowia. Do swojego piłkarskiego domu wrócił Mikel Arteta, którego przywitały brawa. Hiszpan spędził wiele czasu w Evertonie, a od lata przywdział barwy Arsenalu. Jak zapowiadał Moyes, żadne gwizdy i przykrości nie spotkały byłego gwiazdora „The Toffees”.
Pierwszy kwadrans należał pod dyktando przyjezdnych. Szybkie ataki skrzydłami, bardzo ofensywnie grający Bacary Sagna. W 6. minucie kilka ładnych podań wymieniła druga linia Arsenalu, ale finisz Ramseya pozostawił wiele do życzenia. Niespełna 120 sekund później piłkarze w czerwonych strojach wyszli na prowadzenie. Ponad głowami defensorów Evertonu poszybował Thomas Vermaelen i skutecznie wykończył dośrodkowanie z narożnika boiska.
Arsenal po objęciu tak szybkiego prowadzenia postanowił zwolnić tempo. Przez kilkanaście minut gra toczyła się nieopodal koła środkowego, co i rusz przerywana przez gwizdek arbitra. Obie strony zanotowały wtedy wiele przechwytów, ale także nie ustrzegły się błędów.
W 33. minucie zawrzało na trybunach. Piłkę do siatki skierował Royston Drenthe, ale sędzia liniowy szybko podniósł chorągiewkę. Powtórki pokazały, że arbiter pomylił się, a bramka została zdobyta prawidłowo.
Do końca pierwszej części wynik nie uległ zmianie. Kilka okazji mieli piłkarze Evertonu, ale żadna z nich nie zagroziła Wojtkowi Szczęsnemu. Zaraz przed przerwą z dystansu spróbował Rosicky, ale na posterunku był Howard.
W przerwie kibice za pomocą twittera dawali upust swojej złości na temat decyzji arbitra. Piłkarze gospodarzy też rozczarowania nie ukrywali, bowiem zaraz po wznowieniu gry ruszyli do huraganowych ataków. Goście odetchnęli dopiero w 55. minucie. Wtedy to z akcją po skrzydle ruszył Walcott i dał odpocząć kolegom z obrony.
Everton dalej bił głową w nasz szczelny mur. Coraz to ciekawsze akcje zostały brutalnie przerywane przez sędziego liniowego i jego chorągiewkę. Wiele wysiłku w rozgrywanie piłki włożył Fellaini, uderzać z różnych pozycji próbował Jelavić, a Piennar biegał od „szesnastki” do „szesnastki”. Na próżno. Kwadrans do końca przyniósł ciekawą sytuację dla przyjezdnych. Pomiędzy nogami Hibberta uderzył walijski pomocnik. Howard i tym razem nie dął się zaskoczył.
Końcówka pokazała tylko mądrość gry defensywnej Arsenalu i bezradność piłkarzy w niebieskich koszulkach. Wszystko awizowane do Anichebe padało łupem Vermaelena i kolegów. Ostatni gwizdek skrócił zakończył cierpienia gospodarzy. Na Goodison nie działo się tak wiele, jak na innych stadionach. W doliczonym czasie gry QPR zdołało wbić gwóźdź do trumny Liverpoolu, a Tottenham uciułał punkcik w spotkaniu ze Stoke.
Po długiej pogoni „Kanonierzy” zakotwiczyli na podium kosztem swoich największych rywali z północnego Londynu. Dzisiejsze zwycięstwo nad Evertonem było szóstym z rzędu na ligowych boiskach. Gospodarzom pozostał tylko niedosyt.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz