wtorek, 17 stycznia 2012

Poniżeni przez Łabędzie



Po pucharowej ekstazie przyszło nam zagrać na Liberty Stadium. W południowej Walii do tej pory tylko Manchester United wywiózł pełną pulę. Jednak my jechaliśmy tam w pełni nadziei mając na względzie remis Tottenhamu. RELACJA ZE SPOTKANIA! 




Mimo wielu zajęć na głowie zasiadłem przed telewizorem pełen optymizmu. Chciałem dobrego meczu w wykonaniu naszych piłkarzy, a przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi potwierdzały to. Przyzwyczajeni, że bliżej Świąt czy już w nowym roku ledwo Wengerowi udaje się łączyć kadrowy koniec z końcem, bo żniwo kontuzji nigdy się nad nami nie lituje, w meczu ze Swansea jedenastka wyszła niezbyt mocna. Arsene łatał co się dało. Na lewej obronie zagrał Ignacio Miquel, za Gervinho (oj dzięki Bogu) widzieliśmy Arshavina. Gdzieś tam w środku miał biegać Benayoun.

Zaczęło się obiecująco. Szybkie zdobyte prowadzenie, podanie Arshavina, goal Robina. Świetnie. Rosjanin robi malutkie kroczki w stronę lepszej dyspozycji, van Persie tylko dorzuca do ognia. Bramka była konsekwencją koszmarnej gry środkowych obrońców gospodarzy. Jeszcze potem defensorzy zrobili to samo, ale drugi raz nie zostali skarceni.



Z minuty na minutę nasza gra stawała się coraz to gorsza. Słyszę to od mojego kolegi, który jest mocno zawładnięty hiszpańską piłką, że Arteta to przeciętniak. Sam - doceniam go bardziej, jest solidny, ale to wszystko. Niedzielne późne popołudnie pokazało mi, że jednak gra bez niego jest niewyobrażalna. Brakowało nam zawodnika pomiędzy Ramseyem a Songiem. Walijczyk to zbyt gorąca krew, Song - zbyt pasywnie do przodu. Arteta, i te jego krótkie podania, idealnie łączył oba elementy tworząc harmonię. Chaos, piekielny chaos - tyle mogę powiedzieć o naszej grze w środku pola. Zostaliśmy zdominowani - zawładnięci przez beniaminka.

Łabędzie zagrały pięknie i dzielnie. Podjęły wyzwanie, wierząc w swoje siły i umiejętności przewyższali nas o głowę, w każdej formacji, na każdym centymetrze trawy. Jestem świadom, że ich swoboda wynikała z dwóch aspektów: naszej okropnie słabej gry i atmosfery Liberty Stadium. Wiecie, dodatkowy smaczek, że to drużyna z Londynu i jakieś takie lekko nacjonalistyczne pobudki.


Nie pokazaliśmy jakości, zabrakło nam jaj. Jako drużynie i każdemu z osobna. Ramsey, nie wiem czy zbyt zestresowany przybyciem na swój homeland, czy innym faktem, ale zagrał tragicznie. Nonszalancko, egoistycznie. "Dzieciaki" Wengera zawsze dorastały szybciej. Nie chciało mi się patrzeć na Walijczyka, na jego podania, na jego pressing.

Trzeba powiedzieć coś o bramkach. Wiecie, nie lubię zwalać na sędziego. Szczególnie w takich meczach. Może i tego faulu nie było, chociaż wyglądało to ostro. Zdarzyło się nagle, upadek Dyera jak po porażeniu piorunem. Wojtek był bardzo bliski obronienia jedenastki. Dopiero 17 minuta, zaczynamy od nowa.

Bramka numer dwa wzięła się z błędów w obronie. Nathan Dyer był bardzo samotny, umknął naszym obrońcom. Trzeba mu oddać, że uderzył bardzo przyzwoicie.

Nadeszła ta zbawienna chwila - zmiany! Pojawił się Rosicky, który miał zawładnąć środkiem pola, pojawił się Henry, który miał wyciągnąć pełną pulę na naszą korzyść. Tylko wyrównujące trafienie dla nas nie padłoby, gdyby nie cudowne podanie Djourou (który rozgrywał bardzo przyzwoite zawody). Walcott okiełznał w sobie jeźdźca bez głowy, po profesorsku wykończył akcję. Taką, jakie lubi najbardziej.

Tylko co z tego, skoro 60 sekund później znów pozostajemy nadzy i bezbronni? Głupia strata, błąd Szczęsnego, który będąc na czternastym metrze hamuje i zaczyna się cofać. W tym momencie Kościelny totalnie zgłupiał widząc wychodzącego golkipera.


Najbardziej jednak zdenerwowała mnie rzecz następująca. Zachowanie naszych idoli, gdy mają gonić wynik. To był spacer, to było spokojne rozgrywanie piłki. Fakt, jakieś okazje udało się stworzyć. Tylko co z tego, jak wcześniej van Persie nie trafił sam na sam, a Ramsey w wyniku dziwnej akcji niemalże z linii próbował wkręcić do pustej bramki. Mamy coraz większe problemy ze słabszymi rywalami.

Ale jest i pozytyw. Na grę Miquela patrzyłem z niekłamaną przyjemnością. Hiszpan potrzebuje ogrania, trochę więcej spokoju, będzie świetny. Moje gratulacje lecą też do Oxlade'a Chamberlaina. Nie miał za wiele czasu, ale pokazał chęć do gry i starania, czyli to, co zabrakło większości naszym piłkarzom.

Przegraliśmy siódmy mecz w lidze.

Muszę stwierdzić, że nasz menadżer traci w moich oczach uznanie, jakim darzę go od bardzo długiego czasu. To wszystko gaśnie, ale o tym jutro.

Oceny:
Wojciech Szczęsny - 5
Johan Djourou - 6.5
Per Mertesacker - 5
Laurent Kościelny - 5
Ignacio Miquel - 6.5
Alex Song - 6
Aaron Ramsey - 4.5 
Andrey Arshavin - 6
Yossi Benayoun - 5
Theo Walcott - 6.5
Robin van Persie - 6.5 

Thierry Henry - 5.5
Tomas Rosicky - 5.5
Alex Oxlade Chamberlain - 6



Arsene Wenger:
Byliśmy dziś za nerwowi, a to zawsze jest problem. Z drugiej strony, mamy dobrego ducha w zespole i możemy grać ładną piłkę. Straciliśmy jednak sześć punktów z rzędu, a taka sytuacji nie powinna mieć miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz