piątek, 10 lutego 2012

Fantastyczny Czwartek: Gdzie jest Wenger?

- No, brr... gdzie on jest? - niecierpliwił się Chamakh, który każdy spadek temperatury poniżej 10 stopni przeżywał do szpiku kości. Dzisiaj było jeszcze zimniej i w dodatku padał śnieg. Dla Polaków czy Arshavina spadające płatki były bardzo pozytywnym odtwarzaczem dziecinnych wspomnień. Jednak dzisiejszego poranka nie śnieg był największym zmartwieniem piłkarzy...

Arsene nie wrócił do domu na noc, co bardzo mocno zaniepokoiło jego żonę, Annie. Przecież w ich życiu wszystko działało jak w zegarku szwajcarskim, chociaż żadne z nich nigdy nie odwiedziło Szwajcarii. "Może ma inną?!" zachodziła w głowę madame Wenger."Nie, nie, przecież kocha tylko Arsenal". Oczywiście, kobieta wykonała setki połączeń, zanim postanowiła pozwolić sprawom toczyć się w swoim tempie. Na jej liście znajdowały się numery Pata Rice'a, Stana Kroenke, który zza oceanu przecież wiedział o najmniejszym posunięciu w swojej drużyny sokera. Również widniało tam nazwisko Djourou, jako najlepszego piłkarza i ulubieńca naszego papcia. Nikt! Nic! Madame Wenger powoli straciwszy całą nadzieję, sięgnęła po tomik, by jak zwykle przed spoczynkiem liznąć przed snem kilka stron Baudelaire'a, a potem łyknęła dwie wesolutkie kuleczki Prozacu i zasnęła snem wielce spokojnym.

Wenger jak miał w zwyczaju, jako ostatni opuścił ośrodek treningowy. Piłkarze tego popołudnia zaprezentowali się bardzo solidnie, co wprawiło Francuza w wyśmienity humor. Mimo, że trening odbył się w mniej, więcej normalnej porze, to menadżer musiał pozanosić bramki, pozbierać piłki i oddać do pralni cały, treningowy ubiór. Wszystko dla dobra zawodników, by nie tracili potencjału na te wielce nużące czynności oraz nie szkodzili swoim dojrzewającym organizmom. Poza tym, zagrali dobrze, więc należała się im jakaś nagroda.

Wprawiony w nieprawdopodobny optymizm Arsene poczuł silną chcicę na typowe, francuskie wino. Jako, że w jego średniowiecznym zameczku na obrzeżach Londynu tegoż trunku zabrakło, Francuz po namiastkę swojej ojczyzny musiał udać się do niedużego, przydomowego sklepu. A to wiązało się ze złamaniem kilku swoich żelaznych zasad. Wenger lubił mieć pewne zapasy, bo dojrzewanie ambrozji pod własnym, sędziwym okiem lubił najbardziej! Poza tym, z przyzwyczajenia do ekonomicznej ścieżki z poprzedniego życia, zostało mu bardzo rzadko spotykana cecha - oszczędność. Francuz nie lubił obnosić się luksusem, wolał kupować stosunkowo tanio i sprzedawać drożej - w myśl żelaznej zasadzie handlu.

Jak pomyślał - tak zrobił. Zatrzymawszy swojego starego Peugeot'a (Arsene kochał tylko Francję i Francuzów - patriota totalny!) pod świecącym szyldem nocnego sklepu, Arsene był już tylko kilka kilometrów od domu. Nie wiedział, że zmiana jego życia ulegnie właśnie w sklepie monopolowym. Wychodząc nie zauważył zaparkowanego w mroku samochodu terenowego.

Totalny bełkot wypełnił wnętrze pojazdu. Napastnicy będąc już za Londynem, pędząc w kierunku Francji ostrożnie zdjęli knebel z ust - Co to... co to za maniery! Mon Dieu! - mistrz nawet w sytuacjach iście podbramkowych nie tracił spokoju, kultury - przecież w jego ciele płynie krew muszkieterów, ministrów i wielkich monarszych doradców. - Co u licha!? 
- Monsieur, monsieur calmez-vous! Spokojnie! Jesteśmy w wielkiej potrzebie, nie dało się inaczej, nie reagował Pan! 
Wenger poważnie zamyślił się. Na co? Co chwile ktoś ode mnie coś chce. Ostatnio van Persie prosił bym pomógł jemu synowi w mowie Moliera. Ale kontraktu to nie chce podpisać! Ciało Arsene'a dawało sygnały potężnego znużenia, zatem w pełnym komforcie menadżer pozwolił sobie uciąć lekką drzemkę. Przecież był im potrzebny, dlatego czuł się bezpiecznie.

Francuz obudziwszy się wciągnął gwałtownie powietrze rozkoszując nozdrza. Francuska ziemia! Aromat świeżych croissantów, bukiety najwspanialszych win. "A mówiłem Annie, by przyjechać nad Loarę na kilka dni, to nie chciała... kobiety...!" 
- Ach, monsieur Wenger, bonjour! -  pewien jegomość nie posiadał się z podniecenia. Menadżer Arsenalu ostrożnie otworzył najpierw lewe oko, następnie prawe. "O żesz to! Le Graet*!"
- Witam monsieur Graet. Czy to pana sprawka?
- Wiem, że nie metody nie zostałby pochwalone przez naszych królewskich przodków, ale nie zachowałeś się jak dżentelmen, Arsene. 
Dopiero teraz Arsene zobaczył, że znajduje się w najwspanialszym ośrodku treningowym Kogutów. Miał wstręt do tych zwierząt. Ich fetor teraz przepełniał atmosferę, znacznie bardziej niż poprzednie piękne zapachy.
- Aha, tak to sobie ukartowałeś! Gdzie moja szpada... - Arsene wpadł w zakłopotanie - Nieważne!  Nigdy, nigdy! Nie poprowadzę tej drużyny! 
- Nie masz wyjścia, przyjacielu. Prasa już wie, w Anglii nawet nazwano Cię zdrajcą. Dobrze, że jesteś u siebie, a tu już obwołano Cię bohaterem narodowym. -  w tym momencie prezes FFF podał jeszcze ciepłe wydanie Le Parisien.
"Viva Arsene! Zbawca powraca" A pod wielce optymistycznym tytułem zdjęcie Wengera, który stoi triumfalnie na piłce wykrzywiając buzię w wielkim uśmiechu. A wokół niego niezliczone, ubrane w niebieskie koszulki czarne koguty z piłkami....

*Noel Le Great jest przewodniczącym FFF, francuskiego związku piłki nożnej. 

1 komentarz:

  1. Naprawdę super przyjemnie się czyta. Czekam na więcej takich opowiadanek.

    OdpowiedzUsuń