czwartek, 16 lutego 2012

Rozbici w pył wracamy do domu



Nikt z nas nie wyobrażał sobie takiego przebiegu wydarzeń na Giuseppe Meazza. Dostaliśmy solidną lekcję futbolu od sędziwych piłkarzy w pasiakach, a przecież do stolicy mody jechaliśmy z tak dobrymi humorami...

Z wypiekami wszyscy zasiedliśmy przed telewizorami. W końcu wróciła Liga Mistrzów po feriach zimowych. Troszkę modyfikując słowa mojego taty, który po bramce na 0:2 napisał mi smsa " nie martw się, jest jeszcze rewanż", odpisałem "nie martwię, jest jeszcze druga połowa". Tato godzinkę później przysłał "Mogło nie być drugiej połowy" - możemy teraz powiedzieć, że lepiej by ta Liga Mistrzów jeszcze trochę przeczekała mrozy i śniegi... Ale po kolei...

Niedawne wypowiedzi piłkarzy oraz samego Wengera mogły dodać nam pewności i napompować balonik oczekiwań. Oczywiście, każdy z nas miał własny pomysł na to spotkanie. Boss wraz z Ramseyem zapowiadali walkę, strzelanie bramek, by móc spokojnie wrócić do stolicy Królestwa i czekać na ruch Milanu w marcowym rewanżu. Również swoje dorzucili kibice naszych Kanonierów, którym aż tryskająca z uszu pewność siebie, kazała wdać się w gonitwę po centrum Mediolanu za kibicami Rossonerich. 


Tym razem jakbym mógł zapytać Wengera o jego decyzje, to jak duża większość kibiców napomknąłbym o braku AOC w wyjściowej 11. Jest to nasz najlepszy zawodnik w tym roku, bez wątpienia. Ważny mecz, gdzie młody, przebojowy i ambitny gracz może nieźle narobić wiatru i zmusić pdostarzałe organizmy pgraczy Milanu do wysiłku, a my oglądamy Rosicky'ego i to na skrzydle! Czas, kiedy Czech strzelał bramki w LM już minął (a mam tu przed oczami trafienie z HSV). Thomas grający jeszcze na rozegraniu wygląda jako-tako, ale na flance, gdy bazujemy na dużej szybkości i przebojowości? No i za nim Gibbs. Pierwszy mecz po wyleczeniu, od razu rzucony na głęboką wodę Anglik się był bliski zatonięcia, ale ostatnimi resztkami sił łapał hausty powietrza. Oglądałem mecz z kolegą i wypowiedziałem słowa, że gramy najmocniejszą defensywą w tym sezonie, już więcej z dostępnych graczy wykrzesać się nie da, no może w wybitnej pozycji Santos. Jeszcze nie wiedziałem... 

Będąc szczerym - nie pokładałem wielkich nadziei w Lidze Mistrzów. Bez względu na losowanie, uważam, że dojście do ćwierćfinału z obecnymi zasobami to nasz szczyt. Chciałem przejść Milan, a potem zakończyć tegoroczne podboje w gronie najlepszych ośmiu ekip kontynentu. Mamy inne cele i należałoby się na nich skupić, skoro dotychczas los zgotował nam nieobliczalną ligę i fajne przygody w FA Cup. Ale w stolicy mody  pragnąłem tylko bramki - raz trafić do siatki miał... Walcott. Gol na wyjeździe dałby nam ten komfort, który z pewnością był w naszym zasięgu.


Niedawno pisałem o jakości. Jak mieliśmy odpaść już na San Siro to chociaż po heroicznym pojedynku, pozostawieniu śladu, wyryciu się na tamtejszych tablicach. A zagraliśmy obrzydliwie słabo. Okropnie. Nie powiem, że był to najgorszy mecz w tym sezonie, ale w tym roku na pewno. Bez polotu, bez żadnego pomysłu. Jak za karę. Coś się zablokowało w nas, każdy grał na 50%, biegał, skakał, podawał, widział. Nie było odważnego, który poderwałby kolegów, natchnął w jakiś sposób. Starał się van Persie, ale tak strasznie nie trawię momentów, jak Holender schodzi ze swojej pozycji by wspomóc środek. Nie wiem, ale najprawdopodobniej do Mediolanu pojechaliśmy na zakupy. 

Koło środkowe zostało poddane, od razu, bez walki. Nawet Song nie harował jak przywykliśmy do tego. Rosicky? Zero. Walcott, w którym widziałem zbawcę? Też niewiele. Arteta. Grał w ogóle? Do tego śmierć kilkakrotnie zajrzała w oczy Vermaelenowi, który przecież nie boi się niczego, nikogo. Młodzi Kanonierzy dostali dzisiaj solidną lekcję od dużo starszych i bardziej doświadczonych kolegów. Lekcję gry w piłkę, bo co jak co, ale u nas tej piłki było zbyt mało.

Druga odsłona zdecydowanie lepsza. Tylko zapytamy: czy to przez zagrzewanie do walki w przerwie, rozpalenie płomyka nadziei czy pewnych swojego gospodarzy? Van Persie bombardował. Starał się jak co mecz, ale jakoś mam dziwne przeczucie, że pętla historii zatoczy koło i Holender zmieni otoczenie wymigując się tak bardzo bolesnymi słowami, które wypowiedział swego czasu Henry, niedawno Fabregas. 


Byliśmy tłem i to mało kunsztownym dla piłkarzy Milanu. Bardzo podobał mi się Ibrahimović, który pokazał klasę. A może zlekceważyliśmy AC Milan i wielkie San Siro? Przecież niedawno w końcówce udało nam się przebić mur i pyknęliśmy Włochów 2:0. Gospodarze nie grali wybitnej piłki. Mieli dużo farta i maksimum skuteczności. Grali bardzo głębokim pressingiem, co zaowocowało wieloma stratami, niedokładnością i takim graniu po łebkach. 

Jeszcze jedno co okazało się dla mnie niezrozumiałe i pomogło w rozebraniu naszej Armaty to zmiany przeprowadzone przez Bossa. Jedna z konieczności, no cóż, głupi ma zawsze szczęście, prawda Djourou? Ale pozostałe dwie? Czemu zszedł Walcott? Dlaczego nie Rosicky? Anglik jest zawodnikiem przeciętnym, wiemy, że potrafi tylko biegać, a na mediolańskiej murawie był ktoś taki potrzebny, bo żółte koszulki w ogóle nie biegały...

Czego możemy oczekiwać w rewanżu? Wenger podejmie wyzwanie, ale zrobi to mądrze. Nie poświęci wszystkiego i wszystkich, bo szanse mamy mizerne. W dodatku widmo szpitala stołecznego już powoli zagościło się na trybunach Emirates i z coraz większą ciekawością ogląda kolejne nasze spotkania. Powiem tak - lepiej odpaść teraz niż odpoczywać od tej ekskluzywnej ligi w następnym sezonie.

Aha. Z ciekawości zerknąłem do historii i sprawdziłem, kiedy ostatni raz właśnie na boiskach Ligi Mistrzów straciliśmy aż trzy bramki. Od powstania tych rozgrywek, 1992 roku, tylko dwukrotnie rywale wpakowali nam tyle bramek. Nigdy do zera i nigdy nasz bramkarz nie wyciągnął więcej niż cztery razy futbolówkę z siatki:
- 15.10.1999, Wembley Stadium; Arsenal 2:4 Barcelona 
(Bergkamp, Overmars - Rivaldo, Luis Enrique, Figo, Cocu)

Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce w pierwszej fazie grupowej, przed nami Barcelona i Fiorentina ( do sezonu 03/04 rozgrywano dwie fazy grupowe, z drugiej zaś wyłaniano zespoły do trybu pucharowego) i przedostaliśmy się do Pucharu UEFA, gdzie w finale przyszło nam uznać wyższość tureckiego Galatasaray.

- 8.04.2008, Anfield Road; Liverpool 4:2 Arsenal 
(Hyypia, Torres, Gerrard, Babel - Diaby, Adebayor)

To był drugi mecz ćwierćfinału. Na Emirates Stadium padł bramkowy remis 1-1. Niestety, w rewanżu srogie baty od The Reds odesłały nas do domu. Liverpool odpadł w następnej fazie z Chelsea. 

Oceny:
Wojtek Szczęsny - 6
Bacary Sagna - 5
Laurent Kościelny - 6
Thomas Vermaelen - 5
Kieran Gibbs - 5
Alex Song - 6
Mikel Arteta - 5
Theo Walcott - 5.5
Aaron Ramsey - 6.5
Thomas Rosicky - 5
Robin van Persie 7

Johan Djourou - 4.5
Thierry Henry - 6
Alex Oxlade-Chamberlain - 7



Arsene Wenger po meczu:
To był fatalny mecz, jeden z takich, których się nigdy nie zapomni. Zostaliśmy rozbici i to w pełni zasłużenie. Przez całe 90 minut nie było ani chwili, gdy dominowaliśmy i zasługiwalibyśmy na inny wynik. Nie istnieliśmy ani w ataku ani w obronie. 

Naprawdę, fatalnie się złożyło, że Thierry Henry został pożegnany w taki sposób. Miejmy nadzieję, że zgodnie ze słowami Francuza, to pożegnanie, to było takie 'do zobaczenia'...

2 komentarze:

  1. Szkoda takiego pożegnania Henry'ego. Co do Chamberlaina, to wiesz, Wenger zawsze może się bronić, że jest młody, może zbyt niedoświadczony na taki mecz... Rosicky zero? Przecież oddał strzał! :p

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie zobaczyłem potem, że kibice wybrali go zawodnikiem spotkania. Może oglądałem inny mecz :P.

    OdpowiedzUsuń