czwartek, 23 lutego 2012

Fantastyczny Czwartek: Rzeźnia

Cholernie mroźny wiatr ciął boleśnie. Arsene Wenger lubił przenikliwe, rześkie zimno. Stojąc w samych kapciach na balkonie swojej rezydencji stylizowanej na jego ulubiony zamek z serii tych znad Loary - twierdzę z Chamboard, Arsene rozkoszował się istotą angielskiej pogody. Liczył, że pobudzający chłód przyniesie mu jakiś cudowny pomysł, receptę.
- Mam!- wykrzyczał i schował się wśród pięknych wnętrz domostwa...

- Także tego. I ja wtedy wiesz, no, bo ona, no i ten. - Łukasz był tego dnia bardziej błyskotliwy niż zawsze. Szło mu jak po maśle.
- Złapałeś piłkę, tak? - zgadywał Arshavin
- Nie.., bo ja, no ten. No nie złapałem. - w końcu to wydusił.
- Ach, no tak. Przecież przegraliśmy 0:2. - zachodził w głowę Rosjanin. Lubił te rozmowy z polskim bramkarzem. Chociaż bez alkoholu prowadzenie rozmowy wychodziło im trudniej niż z, to i tak darzył dużą sympatią Łukasza. 

Drzwi trzasnęły, do niewielkiej salki wpadł Wenger. Wszyscy wstali, by przywitać menadżera. 
- Mam niespodziankę... wycieczka! - z sali dobiegły głosy radości. Tylko Djourou wybełkotał "Mon Dieu", które niewątpliwie przyjął od swojego idola, Wengera, tylko jeszcze do końca nie wiedział co znaczy to powiedzenie. Szkoleniowiec Arsenalu kontynuował - Tak, tak. Wiem, że ostatnia nasza podróż nie wypadła zbyt dobrze i dałem nam wszystkim szlaban, ale ta jest specyficzna. Zatem  jutro nie będzie treningu strzeleckiego, bo przecież i tak nie pasuje on do naszej wizji. - Arsene miał tutaj na myśli jego taktykę prezentowaną już od dekady tzw. "wejdź z piłką do bramki" - tylko wybierzemy się na peryferia. Tym razem nie zabierajcie termosów i kanapek. Po drodze wstąpimy do McDonalda! - gromka aprobata przypadła tym słowom

***
Klubowy autokar wyruszył spod London Coloney. Nikt nie znał miejsca docelowego wycieczki. Wszyscy czekali w napięciu. Po kilku dłuższych chwilach piłkarze wyszli przed wielkim, ponurym molochem. Było nieprzyjemnie, robiło się ciemno, a budynek tylko napawał dodatkową grozą. Tylko Arsene chodził uśmiechnięty, nagle podszedł do wielkiego czarnoskórego mężczyzny w umazanym krwią fartuchu i przystanął na krótką pogawędkę. Squillaciemu po plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz, zaczął obawiać się o swoją przyszłość. Czy doczeka do okienka transferowego czy dzisiaj zakończy swoją przygodę z londyńskim klubem? Nikomu nie było do śmiechu.
- Oto Sol Campbell. Niewielu z was pewnie go pamięta. Wybitny piłkarz i mój przyjaciel. Dzisiaj jednak wystąpi w roli przewodnika, bo temat jest mu dobrze znany. 
- Tak jest. Ja i Arsene jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Jednak to zostawmy. Przyjechaliśmy tutaj nie na pogaduszki, ale by się czegoś nauczyć. Zapraszam do największej rzeźni w okolicy.
Słowo użyte przez byłą gwiazdę Arsenalu odbiło się jeszcze kilka razy echem w głowach każdego rezerwowego. 

Piłkarze nieśmiało ruszyli za prowadzącym, który co i rusz śmiał się z menadżerem. Weszli przez małe drzwiczki do ogromnej hali. Fetor krwi, odchodów, wielkich połaci mięsa zawrócił w głowie niektórym. Chamakh zwymiotował, Ramsey już chciał uciekać. Jednak byli też tacy, na których wielkie taśmociągi z połowami świń czy krów nie robił wrażenia. Jedną z takich osób był Arshavin, który pytany dlaczego tak się uśmiecha, odpowiadał - Przecież ja  z Wielka Rossija! Nie takie rzeczy ja widzieć już. Jednak nawet największy cwaniak z naszych piłkarzy, o pseudonimie Czeznyj powstrzymywał się od wymiotów i zasłaniał oczy. Piłkarze się zatrzymali, przemówił Campbell:
- Tak, widzicie tutaj sekcję wołowo-wieprzową. Pyszne. Nieoficjalnie to miejsce współpracuje z komisją dyscyplinarną FA. Spójrzcie tutaj - były obrońca pokazał palcem na jedną ze ścian i wiszące na niej różne kolorowe koszulki z nazwiskami - wielokrotnie był tutaj Barton, ale on już jest niereformowalny, wręcz z przyjemnością przyjeżdża popatrzeć. Ostatnio przyjechał Balotelli. Też jakoś dziwnie mu się podobało. Szefie, a od nas pamiętasz?
- Tak, tak. Vieira, o tam jest jego koszulka. Chcieli też Fabregasa po tym incydencie z pizzą w tunelu, ale ostatecznie Cesc dostał staż aktorski w Katalonii
- Dokładnie. Ale jak możecie spojrzeć są tutaj znajome twarze. Wiecie skąd Elokobi i Micah Richards mają taki błysk w oku i sylwetkę? No właśnie. Patrzcie tam. 

Campbell wskazał w inny kąt. Równie wielki facet jak on sam ściągnął z haka pół wielkiej, dorodnej krowy, wrzucił sobie na ramiona i zrobił kilka przysiadów. Był to wspomniany obrońca Manchesteru City. Teraz piłkarze przeszli całą halę, niektórzy zostali obryzgani krwią, inni poślizgnęli się na wnętrznościach pechowych zwierząt, ale cali i zdrowi dotarli do kolejnej sekcji. Zaraz po wejściu piłkarzy przywitały niesamowite wrzaski i zostali obsypani pierzem. Zasiedli na wygodnych fotelach i obserwowali. Hala składała się z wielkiej areny, która była okrążona rzędami wielu krzeseł. Nie wszystkie były puste, siedziały tam znane twarze. 
- Tak, jesteśmy tutaj. Kiedyś sam byłem częścią tego projektu. Koguty. Na szczęście uciekłem. Sick place. - Campbell splunął - O, patrzecie. Joe Jordan i Redneck, znaczy Redknapp, o tam. - przewodnik skinął głową w przeciwnym kierunku, w stronę, gdzie siedziało dwóch dżentelmenów. Na arenie biegała masa kurcząt, dorodniejsze kury i wiele kogutów. Niektóre czarne. Inne znajome. 
- Tak przebiegają treningi i selekcja. Widzicie tego koguta z długimi włosami? Nazywają go Modrić. Redknapp powinien go oddać do ścięcia, bo przecież już nie będzie tutaj pracował. A ile fabryka dostanie za piersi z tego koguta! 
- Trenerze, a tamten to nie jest ten no..taki wysoki, czarny, ten no... Adebayor? O, a to ten co płakał? Gallas, tak?
- Tak, mój synu. Jak będziesz na boisku prezentował się dalej tak samo, to tutaj skończysz. - Uśmiechnął się Arsene, że tak celnie dogryzł swojemu pupilkowi. 

Redknapp wstał i rzucił garść ziaren na arenę. Wszystko, co biegało po niej rzuciło się i zaczęło walkę. Bardzo dziwne metody szkoleniowe stosował szkoleniowiec zwany "Jaskiniowcem". Teraz przeszedł pół okręgu areny i znów rzucił. Koguty znów walczyły w sprincie, kto pierwszy przy ziarenkach. Widocznie ćwiczyli szybkość. Odezwał się Walcott:
- Trenerze! A może my też tak zaczniemy ćwiczyć? W końcu chodziłbym najedzony... 
Przy kolejnym rzucie ziarenek ptactwo zaczęło zaciekle dziobać siebie, jeden Kogut płakał, inny się obraził. Ich szkoleniowiec szybko się denerwował, świadczyło o tym szybkie czerwienienie twarzy, w szczególności nosa. Redknapp ryknął potężnie: Spokój, spokój! Bo odejdę do reprezentacji! 
Szybko zwierzęta uspokoiły się i zaczęły potulnie dziobać ziemię. Tylko Theo się uśmiechnął, bo chciałby żeby on odszedł do tej reprezentacji i tak ich szkolił. Przecież skrzydłowy był jej częścią. Już niedługo jedzie zrywać holenderskie tulipany. 

Piłkarze przeszli jeszcze do jednej sekcji związanej z kogutami. Tam dzieciaki Wengera nauczyły się i zaobserwowały jak najlepiej obchodzić się z tymi zwierzątkami. Metod było wiele, od strzelenia bramki przez wślizg dwoma nogami i ukręcanie łebków. Wszystko to, by zapomnieć o fatalnych bólach głowy jakie napadały Wengera po porażkach i w końcu pokazać się z jakiejś fajnej strony. W pozytywnych humorach Kanonierzy wrócili do London Coloney, zahaczając o McDonald, gdzie wszyscy zjedli McChickeny...


Pozostałe odcinki Fantastycznego Czwartku:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz